Tom01 pisze: ↑17 lipca 2018, 10:31 - wt
Kyle pisze: ↑17 lipca 2018, 06:05 - wt
... dodam, że na wielu koncertach jest za głośno.
Dokładnie Kyle! Nie wiem gdzie szkolą realizatorów dźwięku, ale to co czasem się słyszy, woła o pomstę do nieba. Przykład: Jakiś czas temu był w Polsce show Orlen-Verwa-cośtam plus występ Top Gear na Narodowym. Pierwsza część imprezy, krew z uszu i to dosłownie. Natężenie dźwięku przez zastosowanie mocno wykręconych kompresorów przekraczał próg bólu. Zaczęła się część brytyjska, za konsolą na 100% usiadł realizator z zespołu BBC i wcale nie było ciszej ale milion razy przyjemniej. Różnica kosmiczna.
Podejrzewam, że to samoucy, nawet jeśli po studiach kierunkowych, acz wątpię czy profesjonalista ma jakieś pojęcie teoretyczne o akustyce (profesjonalista w sensie osoba zarabiająca na muzyce i realizacjach dźwiękowych). Znam, znałem, gościa co na co dzień robi na budowie w Szwecji, ale od małego grał na instrumentach. Czy ktoś taki może mieć szersze pojęcie czy leci ze wszystkim na jedno kopyto?! W latach szkolnych organizował dyskoteki z nieodłącznym Winampem, a po godzinach gra jakąś muzykę chrześcijańską. Ludzie z soundsystemów (reggae, world music, muzyka klubowa) uczą się z tutoriali w necie. Sprzęt jest tani, powierzchnia niewielka. Nie jest możliwe, nawet próbując, w takich warunkach nauczyć się grać muzykę poprawnie. Zwyczajnie dobrze jest być facetem co robi imprezy, puszcza muzę z kompa i stoi za mikserem audio. W jednej knajpie przyjdzie kilka osób i zgarnie się parę piw za darmo, a w drugiej już sto (zależy to głównie od wielkości miejscowości) i wpadnie parę dych (jak jest więcej "grup muzycznych" to kasa jest do podziału), a kiedy indziej kilka stów. Zaczyna się jeździć coraz dalej, zalicza festiwale, poznaje ludzi, etc. Ma się masę znajomych i poczucie, że nie tkwi się w typowym schemacie. Robi się wrażenie na dziewczynach. Takich życiorysów jest więcej, jak sięgam pamięcią. BTW niejednokrotnie właściciel baru dopłaca do imprezy, a nie zarabia na niej, próbując cośkolwiek rozruszać interes, pokazując, że na powiecie da się coś zrobić, zorganizować. Ludzie z zespołów zwyczajowo dostają alkohol za darmo, a publika nie ma pieniędzy i liczy grosiki czy starczy na czeską Holbę za 5 zł albo wodę mineralną...
Tutaj najlepiej pomoże kooperacja z zagranicznymi podmiotami, wyjazdy za granicę, które wymuszają pewien poziom.
Z moich obserwacji wynika, że najtrudniej, w małym, klubowym, pomieszczeniu jest ustawić wokal. Zawsze jest za cichy w stosunku do instrumentów, ale faktem jest, przynajmniej w moim przypadku, że przyjemniej się słucha, gdy czuć "odseparowanie" instrumentów, tj. kiedy żaden nie jest zagłuszony. Fizyki się nie oszuka, zwyczajnie fala dźwiękowa nie ma jak się "rozbiec". Sam to słyszę u siebie w domu, że przyjemniej słucha mi się muzyki, głośno, gdy jestem w pomieszczeniu obok, a drzwi są otwarte. Co innego zaś na słuchawkach dokanałowych, wtedy, w systemie, obniżam poziom głośności i wszystko jest OK.
Problem jest też innej natury. Na poziomie powiatowym mało kto chodzi na imprezy, a jeśli już to często średnia wieku wynosi po trzydziestce. W dużych miastach gros ludzi w pubach to turyści z Zachodu. Wynika to, moim zdaniem, z powodu smartfonów i internetu w każdym domu. Nie trzeba wychodzić, by być z kimś w kontakcie. Kiedyś trzeba było przyjść, by się ktoś nie obraził, a teraz można wysłać smsa lub wiadomość przez komunikator, pięć minut przed umówioną godziną, z jakąś ściemą, że się nie przyjdzie. Kiedyś wychodzenie do knajpy w wieku 16-18 lat i udawanie dorosłego, i poczucie, że się kogoś tam zna, nobilitowało. Dzisiaj trudno znaleźć nastolatków w takim miejscu. Jeśli idę na wesele i samotna dziewczyna obok mnie trzyma smartfona pod stołem i na nim pisze, to wolę pić wódkę z jakimiś wujkami, niż zagadać. Toteż jeśli zamiera lokalna scena (metropolie drenują ludzi w wieku produkcyjnym, także zagranica), a ja pamiętam jak w mojej wiosce były koncerty metalowe po sto osób na widowni, i więcej, to ktoś jadący na duży koncert w mieście nie ma porównania, że powinien oczekiwać więcej i lepiej. Dopiero byłby dysonans, że na dużej scenie wcale nie było jakoś specjalnie, w porównaniu do festynu na wsi.